Przez dwie godziny lotu, spędzone we wnętrzu samolotu, małe dzieci zabawiały się ze swoimi rodzicami, a maluchów zawsze sporo podróżuje, tak że pasażerowie mogli się czuć niczym na podniebnym placu zabaw przesuwającym się ponad chmurami. Mały John tuż przede mną zabawiał się ze swoim tatą Anglikiem w najlepsze. Dopiero kiedy w którymś momencie maszyną zaczęło trochę rzucać wskutek turbulencji, malec zamienił się w Jasia, z piskiem wtulił się w ramiona mamy–Polki i krzyczał – Mamo, boję się! Boję się!
Z tego wniosek taki, że jak trwoga, to raptem przypominamy sobie rodzimą mowę.
Ponieważ w Londynie deszcz pada tylko co drugi dzień, mieliśmy – ja i moja Żona – właśnie to szczęście w kratkę – podczas lądowania jeszcze lało, a przy schodzeniu z trapu – już nie. Tymczasem u nas, np. w Krakowie lub Zakopanem sprawa jest prostsza. Gdy pada deszcz, to już trzy dni ciągiem, i nikt nie musi się zastanawiać, jak się ma ubrać?
Wyjeżdżamy z lotniska, a Londyn ma ich kilka i tanie linie lotnicze są położone daleko od City, natomiast bogatsi pasażerowie lądują w centrum Londynu. Jedziemy busem firmy założonej przez Polaków mieszkających w Anglii, przed nami kilkudziesiąt minut lewostronnej jazdy. Przypomnę na marginesie ciekawostkę z historii komunikacji. U nas w początkach dwudziestego wieku, wraz z pierwszymi automobilami, również obowiązywał ruch lewostronny, później myśmy zmienili zasady ruchu na prawostronny, natomiast Anglicy pozostali wierni pierwotnej tradycji.
Przybywamy do celu, którym jest polski sklep położony w zachodniej dzielnicy Londynu Ealing Brodway. Każda polska restauracja lub sklep w Londynie są małymi centrami polskości, na co składa się kilka powodów. Zaraz je wymienię. Po pierwsze, przed sklepem są wystawione polskie pisma, takie jak: Cooltura, Tygodnik Polski, Panorama, Express Polish... W Londynie bezpłatne, poza Londynem około 1 funta.
Dalej – witryny sklepu są oklejone ogłoszeniami o pokojach do wynajęcia, o pracy, o osobach zaginionych a poszukiwanych przez rodzinę z Polski, o różnych imprezach itp. itd.
Dalej – w samym już sklepie można kupić wszystko, co polskie: od niepozornego proszku do pieczenia i aromatu do ciast, Ludwika w płynie i proszku do prania Bryza, przez pasztetową i salceson, galaretkę i kisiel, żur w flaszce, po połcie szynki, pierogi mrożone i ogórki kiszone – towary spożywcze najbardziej zasłużone w rozsławianiu naszej Ojczyzny na Wyspach.
Tak już to jest, iż serca Anglików zdobywa się przez żołądek. Proza życia.
Tylko w polskim sklepie można zdobyć karpia na polską Wigilię. Jednym słowem – w polskim sklepie w Londynie każdy Polak musi (!) poczuć się jak u siebie w Rzeszowie lub w Kętach. Być może z tego powodu wielu rodaków woli omijać polskie sklepy. Wolą odczuwać klimat Wysp.
Innym centrum jest POSK – Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w Londynie (238 – 246 King Street. Hammersmith. London W6 ORF), posiadający bibliotekę polską, galerię, restaurację itp. Na scenie teatru występują piosenkarze, kabarety i zespoły z Polski (Grzegorz Turnau, Kabaret Moralnego Niepokoju, Kabaret Ani Mru Mru). W POSKu funkcjonują Kawiarnia Jazzowa, Warsztaty Teatralne, Szkoła Tańca, Polski Uniwersytet na Obczyżnie PUNO – www.puno.edu.pl i szkoda, że ośrodek przechodzi trudności natury finansowej. Oby po reorganizacji potrafił nadal pełnić swą funkcję kulturalno-społeczną w Londynie.
Kolejnymi centrami polskości są polskie kościoły, których jest kilka. Jednym z nich jest Polski Kościół Rzymskokatolicki pw. NMP Matki Kościoła na Windsor Road na Ealingu – www.parafiaealing.co.uk. W niedzielę jest w nim odprawianych aż osiem Mszy św. Przy kościele działa kawiarnia, w której m.in. w co drugi czwartek odbywają się Spotkania młodych dorosłych (godz. 20.15). Ponadto w parafii odbywają się lekcje religii dla dzieci, Kursy przedmałżeńskie, Herbatka dla seniorów, próby 4-głosowego chóru „SCHOLA CANTORUM” (poniedziałki, godz. 20.30 – 22.00 w kawiarni), spotkania „Londyńskiego Klubu FRONDY oraz wiele innych imprez. Dla zainteresowanych podaję nr tel. Kancelarii parafialnej – 020 8567 1746, pon i śr: 10.30 – 12.30, czw i pt: 17.00 – 19.00.
Pakuję więc cały zestaw prasy polonijnej, wystawionej przed polskim sklepem, do mojej walizki i na Ealing Brodway, niedaleko polskiego kościoła, wsiadam do czerwonego, piętrowego autobusu. Za kierownicą siedzi młody, brodaty hindus w zielonym turbanie na głowie. Wewnątrz pojazdu pełno kolorowo ubranych murzynów, arabów i arabek z chustami na głowach, hindusów. Biali to przeważnie nasi – polscy, ukraińscy, czescy słowianie. Przez różnojęzyczny gwar przebija angielski głos z automatu, który co kilka minut oznajmia, że zatrzymujemy się na kolejnym przystanku autobusowym.
Podobno ostatnio administracje lokalne pogubiły się w obliczeniach dotyczących ilości obcokrajowców zamieszkujących Wyspy. Rząd zarzucił władzom lokalnym, że nie radzą sobie ze ścisłym rozliczaniem się z wydatków poniesionych na zasiłki dla obcokrajowców i zapowiedział cięcia w budżecie. Ale Polacy są w rzeczy samej pracowici i raczej nie korzystają z zasiłków, a wręcz odwrotnie, uiszczając podatki wzbogacają skarb Zjednoczonego Królestwa.
Jadąc piętrowym autobusem, patrzę i widzę – osiem milionów londyńczyków mieszka w podobnych, jednopiętrowych domach, z tym, że mniej zamożni – w skromniejszych, bogatsi – w bardziej luksusowych.
Tylko królowa brytyjska mieszka w Pałacu Buckingham, będącym największym na świecie pałacem królewskim wciąż pełniącym swą pierwotną funkcję. Pałac jest otoczony trzema ogromnymi parkami, z których jeden – St. James Park, jest naprawdę przepiękny. Niektórzy „kolorowi” mieszkają w nielicznych wieżowcach. Są jeszcze supernowoczesne wieżowce o horrendalnie wysokich czynszach w City – centrum Londynu. Reszta, a więc niemal wszyscy, jak nakazuje demokracja, mieszka w jednopiętrowych domach, z małym ogródkiem z tyłu posesji. Ogródki – w sam raz na sobotniego grilla – upodobały sobie szare wiewiórki oraz zielone papugi. W te papugi nie wierzyłem, póki sam nie zobaczyłem w grudniu w Parku Richmond taką przefruwającą, zieloną parkę.
Tak więc przejeżdżam autobusem przez Ealing, dzielnicę typowo polską, z naszym kościołem, z licznymi naszymi sklepami, z chodnikami też pełnymi naszych i czuję się poniekąd swojsko, a po głowie chodzi mi niepoprawna w pewnym stopniu myśl – Londyn zdobyty przez naszych. A może, wręcz odwrotnie, to Londyn nas zdobył?
c.d.n.
Tak więc przejeżdżam autobusem przez Ealing, dzielnicę typowo polską, z naszym kościołem, z licznymi naszymi sklepami, z chodnikami też pełnymi naszych i czuję się poniekąd swojsko, a po głowie chodzi mi niepoprawna w pewnym stopniu myśl – Londyn zdobyty przez naszych. A może, wręcz odwrotnie, to Londyn nas zdobył?
c.d.n.