piątek, 30 grudnia 2011

LONDYN – TAM I Z POWROTEM, CZĘŚĆ I

Udaję się na krótki wypad do stolicy naszego „siedemnastego województwa”, czyli do Londynu. Termin „siedemnaste województwo” początkowo używany był głównie dla amerykańskiego Chicago i okolicznego stanu Illinois, licznie zamieszkałych przez Polaków, ale od kiedy nam bliżej do Wielkiej Brytanii i Irlandii, tak to właśnie określamy.

Przez dwie godziny lotu, spędzone we wnętrzu samolotu, małe dzieci zabawiały się ze swoimi rodzicami, a maluchów zawsze sporo podróżuje, tak że pasażerowie mogli się czuć niczym na podniebnym placu zabaw przesuwającym się ponad chmurami. Mały John tuż przede mną zabawiał się ze swoim tatą Anglikiem w najlepsze. Dopiero kiedy w którymś momencie maszyną zaczęło trochę rzucać wskutek turbulencji, malec zamienił się w Jasia, z piskiem wtulił się w ramiona mamy–Polki i krzyczał – Mamo, boję się! Boję się!

Z tego wniosek taki, że jak trwoga, to raptem przypominamy sobie rodzimą mowę.

Ponieważ w Londynie deszcz pada tylko co drugi dzień, mieliśmy – ja i moja Żona – właśnie to szczęście w kratkę – podczas lądowania jeszcze lało, a przy schodzeniu z trapu – już nie. Tymczasem u nas, np. w Krakowie lub Zakopanem sprawa jest prostsza. Gdy pada deszcz, to już trzy dni ciągiem, i nikt nie musi się zastanawiać, jak się ma ubrać?

Wyjeżdżamy z lotniska, a Londyn ma ich kilka i tanie linie lotnicze są położone daleko od City, natomiast bogatsi pasażerowie lądują w centrum Londynu. Jedziemy busem firmy założonej przez Polaków mieszkających w Anglii, przed nami kilkudziesiąt minut lewostronnej jazdy. Przypomnę na marginesie ciekawostkę z historii komunikacji. U nas w początkach dwudziestego wieku, wraz z pierwszymi automobilami, również obowiązywał ruch lewostronny, później myśmy zmienili zasady ruchu na prawostronny, natomiast Anglicy pozostali wierni pierwotnej tradycji.

Przybywamy do celu, którym jest polski sklep położony w zachodniej dzielnicy Londynu Ealing Brodway. Każda polska restauracja lub sklep w Londynie są małymi centrami polskości, na co składa się kilka powodów. Zaraz je wymienię. Po pierwsze, przed sklepem są wystawione polskie pisma, takie jak: Cooltura, Tygodnik Polski, Panorama, Express Polish... W Londynie bezpłatne, poza Londynem około 1 funta.

Dalej – witryny sklepu są oklejone ogłoszeniami o pokojach do wynajęcia, o pracy, o osobach zaginionych a poszukiwanych przez rodzinę z Polski, o różnych imprezach itp. itd.
Dalej – w samym już sklepie można kupić wszystko, co polskie: od niepozornego proszku do pieczenia i aromatu do ciast, Ludwika w płynie i proszku do prania Bryza, przez pasztetową i salceson, galaretkę i kisiel, żur w flaszce, po połcie szynki, pierogi mrożone i ogórki kiszone – towary spożywcze najbardziej zasłużone w rozsławianiu naszej Ojczyzny na Wyspach.

Tak już to jest, iż serca Anglików zdobywa się przez żołądek. Proza życia.

Tylko w polskim sklepie można zdobyć karpia na polską Wigilię. Jednym słowem – w polskim sklepie w Londynie każdy Polak musi (!) poczuć się jak u siebie w Rzeszowie lub w Kętach. Być może z tego powodu wielu rodaków woli omijać polskie sklepy. Wolą odczuwać klimat Wysp.

Innym centrum jest POSK – Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w Londynie (238 – 246 King Street. Hammersmith. London W6 ORF), posiadający bibliotekę polską, galerię, restaurację itp. Na scenie teatru występują piosenkarze, kabarety i zespoły z Polski (Grzegorz Turnau, Kabaret Moralnego Niepokoju, Kabaret Ani Mru Mru). W POSKu funkcjonują Kawiarnia Jazzowa, Warsztaty Teatralne, Szkoła Tańca, Polski Uniwersytet na Obczyżnie PUNO – www.puno.edu.pl i szkoda, że ośrodek przechodzi trudności natury finansowej. Oby po reorganizacji potrafił nadal pełnić swą funkcję kulturalno-społeczną w Londynie.
Kolejnymi centrami polskości są polskie kościoły, których jest kilka. Jednym z nich jest Polski Kościół Rzymskokatolicki pw. NMP Matki Kościoła na Windsor Road na Ealingu – www.parafiaealing.co.uk. W niedzielę jest w nim odprawianych aż osiem Mszy św. Przy kościele działa kawiarnia, w której m.in. w co drugi czwartek odbywają się Spotkania młodych dorosłych (godz. 20.15). Ponadto w parafii odbywają się lekcje religii dla dzieci, Kursy przedmałżeńskie, Herbatka dla seniorów, próby 4-głosowego chóru „SCHOLA CANTORUM” (poniedziałki, godz. 20.30 – 22.00 w kawiarni), spotkania „Londyńskiego Klubu FRONDY oraz wiele innych imprez. Dla zainteresowanych podaję nr tel. Kancelarii parafialnej – 020 8567 1746, pon i śr: 10.30 – 12.30, czw i pt: 17.00 – 19.00.

Pakuję więc cały zestaw prasy polonijnej, wystawionej przed polskim sklepem, do mojej walizki i na Ealing Brodway, niedaleko polskiego kościoła, wsiadam do czerwonego, piętrowego autobusu. Za kierownicą siedzi młody, brodaty hindus w zielonym turbanie na głowie. Wewnątrz pojazdu pełno kolorowo ubranych murzynów, arabów i arabek z chustami na głowach, hindusów. Biali to przeważnie nasi – polscy, ukraińscy, czescy słowianie. Przez różnojęzyczny gwar przebija angielski głos z automatu, który co kilka minut oznajmia, że zatrzymujemy się na kolejnym przystanku autobusowym.

Podobno ostatnio administracje lokalne pogubiły się w obliczeniach dotyczących ilości obcokrajowców zamieszkujących Wyspy. Rząd zarzucił władzom lokalnym, że nie radzą sobie ze ścisłym rozliczaniem się z wydatków poniesionych na zasiłki dla obcokrajowców i zapowiedział cięcia w budżecie. Ale Polacy są w rzeczy samej pracowici i raczej nie korzystają z zasiłków, a wręcz odwrotnie, uiszczając podatki wzbogacają skarb Zjednoczonego Królestwa.

Jadąc piętrowym autobusem, patrzę i widzę – osiem milionów londyńczyków mieszka w podobnych, jednopiętrowych domach, z tym, że mniej zamożni – w skromniejszych, bogatsi – w bardziej luksusowych.
Tylko królowa brytyjska mieszka w Pałacu Buckingham, będącym największym na świecie pałacem królewskim wciąż pełniącym swą pierwotną funkcję. Pałac jest otoczony trzema ogromnymi parkami, z których jeden – St. James Park, jest naprawdę przepiękny. Niektórzy „kolorowi” mieszkają w nielicznych wieżowcach. Są jeszcze supernowoczesne wieżowce o horrendalnie wysokich czynszach w City – centrum Londynu. Reszta, a więc niemal wszyscy, jak nakazuje demokracja, mieszka w jednopiętrowych domach, z małym ogródkiem z tyłu posesji. Ogródki – w sam raz na sobotniego grilla – upodobały sobie szare wiewiórki oraz zielone papugi. W te papugi nie wierzyłem, póki sam nie zobaczyłem w grudniu w Parku Richmond taką przefruwającą, zieloną parkę.

Tak więc przejeżdżam autobusem przez Ealing, dzielnicę typowo polską, z naszym kościołem, z licznymi naszymi sklepami, z chodnikami też pełnymi naszych i czuję się poniekąd swojsko, a po głowie chodzi mi niepoprawna w pewnym stopniu myśl – Londyn zdobyty przez naszych. A może, wręcz odwrotnie, to Londyn nas zdobył?
c.d.n.


czwartek, 15 grudnia 2011

Na Święta wielu z nas wraca do Polski

Znam Waldka, który w Berlinie pracował ponad pół roku dwanaście godzin przez siedem dni w tygodniu. Jak mówił z zapałem, musi zarobić, żeby założyć swoją własną firmę w Polsce. Tylko w niedzielę spędzał w pracy dziesięć godzin, więc gdy wracał do domu, miał w sam raz tyle czasu, by się przebrać i móc iść na Mszę świętą na dziewiętnastą. Mogłoby się wydawać - zupełnie według sentencji św. Benedykta z Nursji „Ora et Labora” - „Módl się i pracuj”. Jednak z tym małym, acz zasadniczym wyjątkiem, że życie nie redukuje się wyłącznie do długiej pracy i krótkiej modlitwy, z czego doskonale sobie zdawał sprawę św. Benedykt już piętnaście wieków temu, gdy formułował swoją regułę dla zakonników. Nie pragnął w niej narzucać niczego, co byłoby zbyt ostre lub surowe.

Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że praca, którą wykonujemy, jest kontynuacją stwórczego dzieła Boga, zgodnie z Jego wypowiedzią „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Każda praca fizyczna bądź umysłowa, czy dobrze opłacana czy za marne grosze, także praca matki opiekującej się dzieckiem lub prezesa zarządzającego bankiem – jest uczestnictwem w stwórzym dziele Boga. Nasza praca w jakiś sposób przekształca zastaną rzeczywistość, uzupełniając ją o nowe wartości.

Oczywiście nie każda praca jest przyjemna (chociaż komuś z zewnątrz może się taką wydawać), a raczej jest wręcz odwrotnie – niemal każda łączy się z wysiłkiem i wszelkiego rodzaju uciążliwościami. Można by powiedzieć – z mniejszym lub większym krzyżem. Tak więc nasza praca jest zarazem w jakiś tajemniczy sposób uczestniczeniem w zbawczym dziele Chrystusa. Przecież On zanim umarł na Krzyżu przez kilkanaście lat pracował jako rzemieślnik, będąc z zawodu stolarzem.

Internet jest niezłym miejscem do znalezienia odpowiedniej dla siebie pracy. Jeżeli ktoś lubi przygodę i chciałby, na przykład dla zdobycia nowego doświadczenia, podjąć się pracy w takich egzotycznych krajach jak Japonia, Hong Kong, Korea Południowa, Tajwan, Nigeria, Argentyna, Columbia, Wenezuela, Kazachstan lub – bliżej – Czechy, Dania czy Szwajcaria, to polecam poszukać na portalu z międzynarodowymi ofertami pracy www.jooble.org.

W trakcie wykonywanej pracy nie tylko doskonalimy się zawodowo, ale także nawiązujemy nowe kontakty interpersonalne – często poznajemy interesujących ludzi, nowe środowisko kulturowe. Nowe doświadczenia zdobyte podczas pracy za granicą po powrocie do Polski będą procentować w naszym kraju, bo – pomimo wszystko – uważam, że po dorobieniu się „na saksach” powinniśmy jednak wracać.

Śnieg i bałwanki


Śnieg, sanie i bałwanki są tylko na ilustracjach lub w górach. Tymczasem mamy piękną, ciepłą i słoneczną zimę.

Noc wigilijna

Dorośli opowiadają małym dzieciom, że w noc wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem. Między innymi Horacy Safrin pisał o tym w wierszu „Baśń wigilijna o ludzkiej mowie” (W arce Noego). Oto ona:
W cichą noc wigilijną, w rodzimej stajence
zagadały po ludzku jęzory zwierzęce.

Za czym koń tak się ozwał: ”Chcecie czy nie chcecie
sam człowiek, pan stworzenia, jeździ na mym grzbiecie.
Mam wędzidło srebrzyste i grzywę trefioną
i jestem najważniejszą w tym gronie personą”.

Na to odezwała się ludzkim głosem krowa, przygadując koniowi tymi słowy:

„Ja, koniu, z własnej woli, bez uzdy i bata,
żywię matki karmiące, starców i maleństwa.
Śmietanka, mówią ludzie, to kwiat społeczeństwa!”

Do sprzeczki włączył się baran i nuże się przechwalać:

„Człowiek miałby psie życie bez mego kożucha!”

i dodaje:”pomnijcie, kochani,
iż cenionym przysmakiem jest udziec barani...”

Sytuacja staje się jeszcze bardziej gorąca, kiedy do rozmowy wtrąca się kolejne zwierzę:

„Veto, dumne bydlęta – z sąsiedniej obory
dobiegł sopran ochrypły dorodnej maciory. –
Nie myślcie, żem ostatnia z waszego zespołu!
Jam jest świnia, ozdoba świątecznego stołu.
A w czas świąt w ryju dzierżę wawrzyn poetycki,
którym ongiś skroń wieńczył sam Klemens Janicki.

I – jak dalej pisze autor:

Tak od słowa do słowa, od pyska do pyska,
spór wybuchł. Jęły padać obelgi, wyzwiska...
Dopiero gdy ciemności świt rozproszył biały,
baran znowu zabeczał, krowy znów ryczały,
wtórowało im rżenie wierzchowego konia...

I poeta kończy optymistycznie – W stajni zapanowała zgoda i harmonia.

Ks. Jan Twardowski opisuje, jak to jeden z chłopców chciał koniecznie usłyszeć, co mówi jego pies. Położył się po Wigilii do łóżka, ale wszystko robił, żeby nie zasnąć. Wreszcie doczekał się północy, pobiegł do psa, żeby go usłyszeć. Pies naprawdę zaczął mówić ludzkim głosem: – Ty łajdaku – powiedział – dlaczego mnie ciągniesz czasami za ogon i nie zmieniasz w misce wody regularnie?!
(Noc Szczęśliwego Rozwiązania – „O mowie zwierząt”)

W innym miejscu – („Jedynie miłość ocaleje” ) – ks. Jan Twardowski pisze, iż jego znajomemu w noc wigilijną rzeczywiście przyśniły się zwierzęta, ale był bardzo zdziwiony, ponieważ... mówiły o nim dobrze. Nie plotkowały, że w nocy chrapie, ale chwaliły go, że nie kłóci się z listonoszem, że podał teściowej kawałek indyka. Nie żartowały, że wstał lewą nogą z łóżka, ale z troską myślały o jego prawej nodze. I ksiądz Twardowski konkluduje – Od zwierząt możemy się wiele nauczyć.

Na zakończenie przytoczę jeszcze raz słowa ks. Jana Twardowskiego, które napisał w rozważaniu o zwierzętach. Stwierdza on, iż „zwierzę” po łacinie zwie się animal, co znaczy „istota żywa, mająca duszę”. Zauważa, że łacina dostrzega w zwierzęciu istnienie duszy.



Zastanawiając się nad etymologią wyrazu pisze, iż polskie słowo zwierzę jest niesłychanie dostojne. Pochodzi od czasownika „zawierzyć komuś”. A więc zwierzę jest godne zaufania. Patrzymy na zwierzęta z góry i uważamy się za lepszych od nich. I ksiądz kończy rozważania – A przecież nie każdego człowieka można nazwać „zwierzęciem” w tym sensie, że można mu zawierzyć.

O takich to niecodziennych sprawach przyszło mi rozmyślać i pisać w czasie adwentowego oczekiwania na wigilijny wieczór.

środa, 14 grudnia 2011

CO TO JEST SZKAPLERZ I "PRZYWILEJ SOBOTNI" ?

O SZKAPLERZU KARMELITAŃSKIM

Szkaplerz karmelitański jest maryjny i wiąże się z nim obietnica samej Najświętszej Maryi Panny, iż ci, którzy go będą nosić z pobożnością i prowadzic życie prawdziwie chrześcijańskie, doznają szczególnej opieki za życia na ziemi, zaś po swej śmierci zostaną rychło wybawieni z czyśćca. Podanie głosi, że bierze początek od św. Szymona Stocka (Szkota), który był przełożonym generalnym zakonu karmelitów w latach 1245 -1265.

Na górze Karmel w ósmym wieku przed Chrystusem prorok Eliasz bronił wiary w prawdziwego Boga. W dwunastym wieku po Chrystusie rycerz krzyżowy Bertold z Kalabrii zamieszkał tam z towarzyszami w grotach skalnych, prowadząc życie pustelnicze jak niegdyś Eliasz ze swoimi uczniami. Bracia zbudowali mały kościół poświęcony Matce Bożej, gdzie gromadzili się na wspólne modlitwy i nabożeństwa. Tak powstał nowy zakon karmelitów.

Kiedy Turcy w roku 1291 zajęli Akkon, ostatnią twierdzę krzyżowców w Ziemi Świętej, chrześcijanie zostali w całości wyparci z Palestyny. Wtedy to karmelici musieli opuścić Górę Karmel i podążyć do Europy. Długoletnie rządy św. Szymona Stocka okazały się błogosławione dla zakonu. Albowiem karmelici, którzy dotąd mieli tylko jeden klasztor na Górze Kar­mel, rychło rozszerzyli się po całej Europie, od Cypru aż po Anglię. Sprzyjał temu fakt, że św. Szymon Stock zmienił reguły zakonu, przystosowując je do wymogów jemu współcze­snych. Przede wszystkim chociaż był to zakon pustelniczy, nadał mu charakter apostolski. Nadto zakładał klasztory nie na pustkowiach, ale w miastach.

Jednak najbardziej do spopularyzowania zakonu karmelitów przy­czynił się właśnie szkaplerz karmelitański. Według podania miała go wrę­czyć św. Szymonowi sama Matka Boża 16 lipca 1251 roku w Cambridge i przyrzec, że kto będzie nosił szatę Jej dzieci duchowych, temu zapewnia szczególną pomoc i opiekę za życia, a przede wszystkim po śmierci: nie umrze bez łaski Bożej ten, kto szkaplerz ów będzie wiernie nosił. Liczni papieże wypowiedzieli się z pochwałami o tej formie czci Maryi i uposaży­li to nabożeństwo licznymi odpustami.

„SOBOTNI PRZYWILEJ”

Do nadania większego rozgłosu szkaplerzowi karmelitańskiemu przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerznego Maryja wybawi z pło­mieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części po­twierdzili sami papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystu­sa: „Jest pobożnym przekonaniem wiernych, że Matka Boża wiernych swoich czcicieli, którzy będą nosić jej szkaplerz, jak najszybciej wybawi z płomieni czyśćcowych”. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy papież Paweł V w 1609 roku, natomiast Benedykt XIV je powtórzył (+1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w Liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza.
Jakkolwiek wypada stwierdzić, że nie ma ani jednego aktu urzędo­wego Stolicy Apostolskiej, który by oficjalnie „przywilej sobotni” aprobował, sam jednak fakt, że tak wiele razy papieże w swoich wypowie­dziach zdają się pochwalać tę wiarę, wskazywałby na cichą aprobatę.

Dawniej „przywilej sobotni” mógł wydawać się szokujący. W dzisiejszych czasach, kiedy weszła w praktykę Komunia święta w dziewięć pierwszych piątków miesiąca dla wyproszenia sobie łaski, by nie umrzeć w stanie grzechu i Ko­ściół tę praktykę aprobuje, „przywilej sobotni” wydaje się darem mniej­szym niż związany z praktyką pierwszych piątków miesiąca, zapewniający wiernym zbawienie wieczne. Przywilej sobotni pośrednio zawiera w sobie obietnicę zbawienia.

Znak szkaplerza jest wskazany do przyjęcia dla każdego wiernego, zabiegającego usilnie o własne zbawienie. Zawiera jednak pewne określone warunki i zo­bowiązania: noszenie stałe szkaplerza (medalika szkaplerznego), zachowa­nie czystości według stanu i odmawianie codzienne określonej przez kapła­na modlitwy. Z całą pewnością szkaplerz mobilizuje i umacnia naszą wiarę, a zarazem przy­czynia się do powiększenia czci Najświętszej Maryi Panny.

wtorek, 13 grudnia 2011

W tym roku minęło 150 lat L'Osservatore Ro­mano

W mijającym roku miała miejsce znamienna – przynajmniej dla mnie i wielu katolików z całego świata – rocznica 150-lecia watykań­skiego dziennika L'Osservatore Romano. Mam właśnie przed sobą nieco stare, bo sierpniowe jeszcze wydanie, w którym jest opisana historia tej gazety liczącej sobie półtora stulecia oraz zamieszczona rela­cja z wizyty papieża Benedykta XVI w jej rzymskiej redakcji.

Włoski dziennik jest nazywany „gazetą papieża”, ponieważ od półtora wieku rozpo­wszechnia Magisterium papieży i jest jednym z istotniejszych narzę­dzi służących Stolicy Apostolskiej i Kościołowi.

L'Osserrvatore Romano został założony z inicjatywy osób prywatnych przy po­parciu władz państwa papieskiego. Ten początkowo dziennik wieczorny określił się jako polityczno–religijny, a za cel postawił sobie obronę zasady sprawiedliwo­ści. Kilkanaście lat później Stolica Apostolska wykupiła pismo.

W drugiej poło­wie XX w. dziennik zaczął rozchodzić się po całym świecie dzięki wydaniom periodycznym w różnych językach, drukowanym już nie tylko w Watykanie.
W chwili obecnej ukazuje się osiem wersji językowych, w tym od 2008 r. wersja w języ­ku malajalam, wychodząca w Indiach, pierwsza drukowana alfabetem niełaciń­skim. Od tego samego roku, w okresie trudnym dla tradycyjnych mediów, dystry­bucja jest wspomagana przez połączenie z innymi gazetami w Hiszpanii, we Wło­szech, w Portugalii, a teraz L'Osservatore Romano jest obecny w Internecie.

Wydanie polskie L'Osservatore Romano ukazuje się w formie miesięcznika, jego rozprowadzaniem w Polsce zajmują się xx. Pallotyni. Oprócz włoskiego dziennika L'Osser­rvatore Romano ukazuje się jako:
Tygodnik w języku francuskim (1949)
Tygodnik w języku włoskim (1950)
Tygodnik w języku angielskim (1968)
Wydanie tygodniowe w Hiszpanii (1969)
Wydanie tygodniowe w Portugalii (1970)
Tygodnik w języku niemieckim (1971)
Wydanie miesięczne w języku polskim (1980)

L'Osservatore Romano, ten niewątpliwie niezwykły ze względu na swoje niepowtarzalne cechy dziennik, w ciągu półtora wieku rzetelnie przekazywał najważniejsze wypowiedzi papieży, relacjonował dwa sobory watykańskie, które odbywały się pod koniec XIX i w drugiej połowie XX wieku oraz informował o licznych zgroma­dzeniach synodalnych. Nigdy nie omieszkał ukazywać również obecności, działalości i sytuacji wspólnot katolickich w świecie, żyjących niekiedy w okolicznościach dramatycznych. Gazeta poświęca uwagę chrześci­jańskiemu Wschodowi, zaangażowaniu ekumenicznemu różnych Kościołów i Wspólnot kościelnych, dążeniu do przyjaźni i współpracy z judaizmem oraz z inymi religiami, debacie i spotkaniu kultur, zagadnieniom bioetycznym itp.

W dzisiejszych czasach, w których często brakuje punktów odniesienia, a Bóg usuwany jest poza horyzont wielu społeczeństw, także o dawnej tradycji chrześci­jańskiej, pismo Stolicy Apostolskiej jawi się jako gazeta opiniotwórcza, jako organ, który wychowuje, a nie tylko informuje.

W przemówieniu, jakie Ojciec Świety Benedykt XVI wygłosił w redakcji gazety z okazji jej 150-lecia, między innymi powiedział: „Redakcja L'Osservatore Ro­mano to wielkie obserwatorium, z którego patrzy się na to, co dzieje się na świe­cie, żeby o tym informować. Wydaje mi się, że z tego obserwatorium widać za­równo rzeczy dalekie, jak i bliskie; dla mnie jest to jeden z wielkich atutów L'Osservatore Romano, który przynosi rzeczywiście informacje w skali uniwer­salnej, rzeczywiście widzi cały świat, a nie tylko jego część.(...) Jest w tym coś
z połączenia Urbs et Orbis, które cechuje katolickość: naprawdę należy widzieć świat, a nie tylko samych siebie.”

czwartek, 8 grudnia 2011

COCA COLA GÓRĄ

Na zakończenie starego roku w środkach masowego przekazu redaktorzy różnych działów robią spisy najważniejszych wydarzeń roku. Wyliczają, ja­kie powstały nowe trendy, kto przesunął się do przodu na topliście, kto na czym zyskał a kto stra­cił? Czasem analizy są poważne, a czasem z przy­mrużeniem oka. Ja proponuję zestaw sondaży, w których nasze społeczeństwo wypowiadało się na poważne – i mniej poważne – tematy. Wszystkie ankiety przeprowadzono w drugiej połowie mijającego roku.

Pierwsze pytanie brzmiało – Co najlepszego, według Ciebie, zaoferowała Pol­ska światu?
Było 2203 głosujących i odpowiedzieli oni następująco:

wolę wiecznej walki -  21%

odwagę historyczną -  42%

wspaniałe miasta -  14%

dumę narodową -  23%

Pytanie w kolejnym sondażu brzmiało – Jeśli musiałbyś wybrać, to z jakiej rzeczy Europa mogłaby być dumna? Oto jak kształtowały się odpowie­dzi 915 głosujących:

Jej wartości kulturalne -  40%

Jej rozwoju technologicznego -  12%

Swojej historii -  32%

Innowacji -  2%

Modelu Unii Europejskiej -  14%

Na kolejne pytanie – Jak szybko zazwyczaj odpowiadasz na smsy, email lub wiadomości otrzymane na facebooku? – odpowiedziało 1034 głosu­jących
w następujący sposób:

Natychmiast -  46%

Po jednej lub dwóch godzinach -  19%

Po ponad dwóch godzinach, ale tego samego dnia -  14%

Może to potrwać o wiele dłużej niż jeden dzień -  21%




Powoli przechodzimy do kwestii lżejszego kalibru. I tak na pytanie – Jaka była Twoja ulubiona zabawa w dzieciństwie? – odpowiedziało aż 2179 głosujących, przy czym aż 39 procent respondentów najbardziej w dzieciń­stwie lubiło bawić się w chowanego.

Zabawy z piłką -  30%

Zabawa w chowanego -  39%

Zabawa w klasy -  13%

Wyliczanki -  1%

Gra w butelkę -  3%

Prawda czy wyzwanie -  2%

Inna -  12%

I wreszcie ostatni sondaż, który wreszcie rozstrzygnął nurtującą wielu zagadkę – Co lubisz pić bardziej? Coca Colę czy Pepsi? Oto wyniki:

Coca Cola -  60%

Pepsi -  40%

Na 797 biorących udział w ankiecie Polaków aż 480 zagłosowało na Coca Colę. Sprawa więc została ostatecznie przesądzona. Przynajmniej do końca tego, 2011 roku, bo wraz z Nowym Rokiem od początku ruszy cała ta ogromna machina sondaży, analizujących, co komu w duszy gra?
Sondaże – takie i podobne – przeprowadza międzynarodowa agencja Ipsos, za którą cytuję powyższe dane.



W Polsce od pewnego czasu działa bardzo wiele przeróżnych agencji badających opinię społeczną. Czasem te­lefonuje osoba za­trudniona w tego rodzaju agencji lub przeprowadza son­daż na ulicy czy w sklepie. Jeżeli dysponujemy odrobiną czasu, nie odkładajmy słuchawki telefonu lub nie odsykuj­my opryskliwie ankieterowi. Pamiętaj­my, że to jego uciążliwa praca, często marnie opłacana przez angażującą go firmę; w ten sposób ankieterzy zarabiają na życie. Chociaż możemy być dogłębnie przekonani, że tego typu son­daże niczemu istotnemu nie służą, to jednak zatrzymajmy się na chwilę, udzielając odpowiedzi na zazwyczaj kilkanaście prostych pytań. Przypomnę, że w ten sposób czasem możemy kształtować opinię publiczną w jakiejś ważnej dziedzinie zgodnie z wiarą i moralnością katolicką. Potraktujmy nasze uczestnic­two w sondażu jak dobry uczynek, a tych nigdy za dużo. Zawsze zresztą, kiedy czujemy, że stawiane nam przez ankietera pytania przekra­czają granicę naszej intymności oraz wytrzymałości, możemy odmówić udzielenia dalszych odpowiedzi.