MÓJ BLOG: MISJE – MISJONARZE ŚWIECCY – BŁOGOSŁAWIONA MARIA TERESA LEDÓCHOWSKA – CO CHCIAŁABY NAM DZISIAJ POWIEDZIEĆ PATRONKA DZIAŁALNOŚCI MISYJNEJ W POLSCE?
sobota, 23 listopada 2019
O co tak naprawdę chodzi
Ostatecznym celem wszystkich naszych modlitw jest nadejście Królestwa Bożego, a zatem przede wszystkim uświęcenie Imienia Boga, jednym słowem, wola Boga, cała jego wola i nic tylko jego wola ma być osiągnięta.
Jeżeli Bóg, jeżeli poznanie Boga, jeżeli, jednym słowem, miłość Boża powinna nas tak bardzo interesować, to właśnie dlatego, że jest to jedyny sposób osiągnięcia zbawienia dla nas i dla świata. W przeciwieństwie do tego, musimy stwierdzić, że zbawienie świata i nas samych jest godne zainteresowania tylko dlatego, że Bóg chce być znanym i kochanym, znanym i kochanym przez wszystkich.
W tych analizach jest opisane wielkie objawienie chrześcijańskie. Dla chrześcijan, dla Kościoła Bóg jest nie tylko "Bogiem", który objawia się ludziom, żeby mogli mieć z tego jakąś korzyść. Bóg jest Osobą: Osobą, która kocha każdego z nas, Kimś, kto oczekuje, że wszyscy Go pokochamy, ponad wszystko; Kimś, kto oczekuje na każdego z nas, już dziś, by rozpoznał Jego miłość i poddał się jej tak zupełnie, jak to tylko możliwe.
Ojciec Louis Bouyer
Ojciec Bouyer (+ 2004) był księdzem zakonnym, teologiem, autorem i konwertytą francuskim.
tłumaczenie własne
czwartek, 1 sierpnia 2019
Japonka o wielkim sercu - Satoko Kitahara
Ewangelizacja dopiero zaczęła dotykać powierzchni starożytnej kultury i głębokiej wrażliwości religijnej Japonii. Niewielki Kościół japoński wydał jednak wielkiego świadka wiary. Wśród współczesnych konwertytek japońskich spotykamy postać Satoko Kitahara. Ta nadzwyczajna młoda kobieta poświęciła się osobom bezdomnym z Tokio w okresie po II. wojnie światowej, pomagając im odkryć ich godność i zbudować nową społeczność.
Satoko Kitahara urodziła się w 1929 roku w arystokratycznej, wykształconej rodzinie o tradycjach samurajskich i dorastała w atmosferze miłości. Jako dziecko pierwszy raz doznała głębokiego przeżycia religijnego, kiedy jej rodzice zabrali ją do świątyni Szinto, gdzie uczestniczyła w rytuale Miko. Ubrana na biało kobieca asystentka przeprowadziła pewne ceremonie, wskutek których pojawiło się u młodej dziewczynki pragnienie prowadzenia czystego życia, poświęconego w służbie wyższych rzeczywistości. To dążenie pozostało u niej przez cały wiek młodzieńczy i tylko przez krótki okres zostało przerwane przez naiwny patriotyzm w okresie wojennym. Jednak rzeczywistość Japonii po 1945 roku postawiła cały jej idealizm pod znakiem zapytania. Tokio było zrujnowane, wiele rodzin zubożało.
Rozczarowana Satoko zastanawiała się nad sensem życia i poszukiwała rozwiązań. W tym czasie zrobiła pierwszą wizytę w kościele katolickim i została urzeczona figurą kobiety w bieli (która była postacią N. M. P. z Lourdes). Obraz ten pozostawał w jej wyobraźni. Ponownie doznała głębokiego przeżycia, kiedy w 1949 roku razem z matką przyprowadziły jej młodszą siostrę do szkoły katolickiej, prowadzonej przez Siostry Mercedarianki. Były to kobiety w białych habitach, które przybyły z odległych stron, żeby poświęcić się na służbę Jezusowi pośród Japończyków.
Satoko dotychczas nie znalazła spokoju ani celu życia zarówno w swojej nauce, jak też w rozrywkach i konwencjonalnych możliwościach otwierających się przed młodymi kobietami należącymi do japońskiej klasy wyższej. Tęskniła za głębszym i bardziej czystym poświęceniem. Łaska Jezusa tajemniczo działała w jej sercu dzięki świadectwu sióstr zakonnych i pewnego dnia postanowiła się zwierzyć jednej z sióstr, matce Angeles Aquirre ze swoich lęków, tęsknot i pragnień. Przyjaźń, jaka zawiązała się między nimi, przybrała kształt studium prawd wiary katolickiej, co tak głęboko współbrzmiało z aspiracjami Satoko, że w październiku 1949 roku przyjęła chrzest. Świadectwo matki Angeles i sióstr zakonnych dało jej nową nadzieję: służyć Jezusowi jako jedna z członkiń zgromadzenia zakonnego Mercedarianek.
Jednak Bóg miał inny plan dla wielkiego serca Satoko. Zgromadzenie nie mogło przyjąć jej z powodu wątłego zdrowia, ale została poprowadzona do innego rodzaju służby. W 1950 roku spotkała polskiego franciszkanina, brata Zenona Żebrowskiego, z którym pracowała wśród pozbawionych środków do życia tokijskich "bataya", którzy starali się przeżyć w taki sposób, że wyszukiwali w śmieciach materiały, które nadawały się do odsprzedaży. Pogardzani i żyjący w nędznych warunkach, ludzie ci byli zdeterminowani ciężko pracować i nazywali swoją prowizoryczną osadę "Miasto Mrówek". Satoko zamieszkała z nimi; dzieliła z nimi swoją pracę i niosła im miłość Chrystusa. Przez swój świetlisty przykład przyprowadzała ich do chrztu. Jej inspiracja, modlitwy i cierpienia, które doprowadziły do jej śmierci w 1958 roku z powodu gruźlicy, pomogły ukształtować społeczność "bataya" z Miasta Mrówek w model wspólnoty ożywionej przez obecność wiary katolickiej. Trzeba dodać, iż ich praca była zarazem pionierska jeśli chodzi o recykling materiałów wielokrotnego użytku. Matka Satoko wstąpiła do Kościoła Katolickiego w 1962 roku.
Proces beatyfikacyjny Satoko Kitahara rozpoczął się w 1981 roku, w roku 2015 papież Franciszek orzekł o heroiczności jej cnót i określił ją jako czcigodna.
Autorem tekstu jest John Janaro, emerytowany profesor teologii na katolickiej uczelni Christendom College w Virginii, USA. Jest autorem książki: "Never Give Up: My Life and God's Mercy" (Nigdy się nie poddawaj. Moje życie i Miłosierdzie Boże)
tłumaczenie własne
Satoko Kitahara urodziła się w 1929 roku w arystokratycznej, wykształconej rodzinie o tradycjach samurajskich i dorastała w atmosferze miłości. Jako dziecko pierwszy raz doznała głębokiego przeżycia religijnego, kiedy jej rodzice zabrali ją do świątyni Szinto, gdzie uczestniczyła w rytuale Miko. Ubrana na biało kobieca asystentka przeprowadziła pewne ceremonie, wskutek których pojawiło się u młodej dziewczynki pragnienie prowadzenia czystego życia, poświęconego w służbie wyższych rzeczywistości. To dążenie pozostało u niej przez cały wiek młodzieńczy i tylko przez krótki okres zostało przerwane przez naiwny patriotyzm w okresie wojennym. Jednak rzeczywistość Japonii po 1945 roku postawiła cały jej idealizm pod znakiem zapytania. Tokio było zrujnowane, wiele rodzin zubożało.
Rozczarowana Satoko zastanawiała się nad sensem życia i poszukiwała rozwiązań. W tym czasie zrobiła pierwszą wizytę w kościele katolickim i została urzeczona figurą kobiety w bieli (która była postacią N. M. P. z Lourdes). Obraz ten pozostawał w jej wyobraźni. Ponownie doznała głębokiego przeżycia, kiedy w 1949 roku razem z matką przyprowadziły jej młodszą siostrę do szkoły katolickiej, prowadzonej przez Siostry Mercedarianki. Były to kobiety w białych habitach, które przybyły z odległych stron, żeby poświęcić się na służbę Jezusowi pośród Japończyków.
Satoko dotychczas nie znalazła spokoju ani celu życia zarówno w swojej nauce, jak też w rozrywkach i konwencjonalnych możliwościach otwierających się przed młodymi kobietami należącymi do japońskiej klasy wyższej. Tęskniła za głębszym i bardziej czystym poświęceniem. Łaska Jezusa tajemniczo działała w jej sercu dzięki świadectwu sióstr zakonnych i pewnego dnia postanowiła się zwierzyć jednej z sióstr, matce Angeles Aquirre ze swoich lęków, tęsknot i pragnień. Przyjaźń, jaka zawiązała się między nimi, przybrała kształt studium prawd wiary katolickiej, co tak głęboko współbrzmiało z aspiracjami Satoko, że w październiku 1949 roku przyjęła chrzest. Świadectwo matki Angeles i sióstr zakonnych dało jej nową nadzieję: służyć Jezusowi jako jedna z członkiń zgromadzenia zakonnego Mercedarianek.
Jednak Bóg miał inny plan dla wielkiego serca Satoko. Zgromadzenie nie mogło przyjąć jej z powodu wątłego zdrowia, ale została poprowadzona do innego rodzaju służby. W 1950 roku spotkała polskiego franciszkanina, brata Zenona Żebrowskiego, z którym pracowała wśród pozbawionych środków do życia tokijskich "bataya", którzy starali się przeżyć w taki sposób, że wyszukiwali w śmieciach materiały, które nadawały się do odsprzedaży. Pogardzani i żyjący w nędznych warunkach, ludzie ci byli zdeterminowani ciężko pracować i nazywali swoją prowizoryczną osadę "Miasto Mrówek". Satoko zamieszkała z nimi; dzieliła z nimi swoją pracę i niosła im miłość Chrystusa. Przez swój świetlisty przykład przyprowadzała ich do chrztu. Jej inspiracja, modlitwy i cierpienia, które doprowadziły do jej śmierci w 1958 roku z powodu gruźlicy, pomogły ukształtować społeczność "bataya" z Miasta Mrówek w model wspólnoty ożywionej przez obecność wiary katolickiej. Trzeba dodać, iż ich praca była zarazem pionierska jeśli chodzi o recykling materiałów wielokrotnego użytku. Matka Satoko wstąpiła do Kościoła Katolickiego w 1962 roku.
Proces beatyfikacyjny Satoko Kitahara rozpoczął się w 1981 roku, w roku 2015 papież Franciszek orzekł o heroiczności jej cnót i określił ją jako czcigodna.
Autorem tekstu jest John Janaro, emerytowany profesor teologii na katolickiej uczelni Christendom College w Virginii, USA. Jest autorem książki: "Never Give Up: My Life and God's Mercy" (Nigdy się nie poddawaj. Moje życie i Miłosierdzie Boże)
tłumaczenie własne
niedziela, 16 czerwca 2019
JEDYNE ŚWIATŁO
Kiedy zostałem powołany na placówkę misyjną do miejscowości Mawula w Malawi, jeden ze współbraci powiedział mi, żebym nie zapomniał odwiedzić wioski Misola. "Spotkasz tam - powiedział - Bigboyi i Komwendo; są nierozłącznymi przyjaciółmi, prawdziwą inspiracją." I jednego dnia udałem się do Misola.
Wspomnienie tej wizyty pozostawiło niezatarty ślad w moim sercu. Imię Bigboyi - Duży Chłopiec - jest celnym określeniem. Chłopiec nie wybrał sobie sam tego imienia, lecz zostało mu ono nadane. Chłopak był silny jak dąb, o równie mocnym charakterze, był wesoły i pełen energii. Lecz niestety był niewidomy. Będąc małym dzieckiem przeszedł atak zapalenia spojówek. Był nieodpowiednio leczony i stracił wzrok.
Jego przyjaciel Kamwendo nie miał imponującego wyglądu. Był słaby i chorowity i praktycznie miał sparaliżowane obydwie nogi. Ale jego bystry wzrok promieniował inteligencją i dobrocią. Nic więc dziwnego, że wszyscy go kochali.
Bigboyi i Kamwendo dawno temu spotkali się przez przypadek. W ich wiosce wszyscy opowiadali o wielkim festiwalu folklorystycznym, który miał się odbyć w powiatowym miasteczku, i dwóch młodzieńców wyrażało swój żal z powodu niemożności osobistego udania się nań, jeden będąc niewidomym a drugi mając sparaliżowane nogi.
Wtedy Bigboyi wpadł na pewien pomysł. "Słuchaj - powiedział - żaden z nas nie może pójść na festiwal o własnych siłach, ale jeżeli pójdziemy razem, to poradzimy sobie. Ty możesz być moimi oczami, a ja będę twoimi nogami. Ty potrafisz być przewodnikiem, a ja poniosę cię na moich plecach. Co o tym sądzisz?" Podjęli wspólne postanowienie i wyprawa była wielkim sukcesem. Potem nowych przyjaciół zjednoczył pakt o wzajemnej pomocy.
Jak już o tym wspominałem, byli nierozłączni i wszyscy okoliczni mieszkańcy zdumiewali się nad tym. Czyż taka sama rzecz nie zdarza się nierzadko i w naszym życiu? Wszyscy posiadamy swoje własne ograniczenia, które uniemożliwiają nam zrobienie tego, co chcielibyśmy zrobić i wszyscy doświadczamy niepowodzeń i frustracji. Dlaczego nie powinniśmy się raczej przyznać do naszych niedoskonałości i ograniczeń i rozpocząć we wspólnocie, jedni z drugimi, obdarowywanie każdego tym, czego innemu brakuje? Czyż nie jest najpiękniejszą rzeczą na świecie być oczami dla mojej niewidomej siostry lub brata i wzamian otrzymać środki do postępu?
Jesteśmy wspólnotą ludzi i każdy z nas ma jakieś swoje ograniczenia. Ale piękno życia nie jest ograniczone krótkowzrocznym indywidualizmem. Raczej można je odnaleźć w integralnej osobowości Jezusa. On jest Niepowtarzalną Jednością, samym Bogiem, odzwierciedlonym we wszystkich naszych fragmentarycznych indywidualnościach, które razem znajdują swoją jedność w Nim. Takie jest życie we wspólnocie: Jezus, Bóg, który stworzył ludzi, który łączy wszystko w owocną jedność.
Michel Levaast, misjonarz z Afryki
O. Michel Levaast ze Zgromadzenia Misjonarzy Afryki (Ojcowie Biali) pochodził z Lille we Francji (ur. 1928, zm. 2005). Jako misjonarz pracował w Malawi 38 lat, później był bibliotekarzem w Rzymie. W poźniejszych latach był głęboko głuchy i cierpiał z powodu izolacji. Każdego dnia borykał się z fizycznymi wyzwaniami, próbując pracować i żyć z innymi. Próbował zrozumieć trudności, jakich doświadczał w swoim codziennym życiu, skupiając się na kochającym Bogu. Powyższy tekst został przez niego napisany w 2000 roku dla Petit Echo i odzwierciedla jego wrażliwość na problemy niepełnosprawnośi i na sposoby ich przezwyciężania.
tekst z: Missionaries of Africa
Wspomnienie tej wizyty pozostawiło niezatarty ślad w moim sercu. Imię Bigboyi - Duży Chłopiec - jest celnym określeniem. Chłopiec nie wybrał sobie sam tego imienia, lecz zostało mu ono nadane. Chłopak był silny jak dąb, o równie mocnym charakterze, był wesoły i pełen energii. Lecz niestety był niewidomy. Będąc małym dzieckiem przeszedł atak zapalenia spojówek. Był nieodpowiednio leczony i stracił wzrok.
Jego przyjaciel Kamwendo nie miał imponującego wyglądu. Był słaby i chorowity i praktycznie miał sparaliżowane obydwie nogi. Ale jego bystry wzrok promieniował inteligencją i dobrocią. Nic więc dziwnego, że wszyscy go kochali.
Bigboyi i Kamwendo dawno temu spotkali się przez przypadek. W ich wiosce wszyscy opowiadali o wielkim festiwalu folklorystycznym, który miał się odbyć w powiatowym miasteczku, i dwóch młodzieńców wyrażało swój żal z powodu niemożności osobistego udania się nań, jeden będąc niewidomym a drugi mając sparaliżowane nogi.
Wtedy Bigboyi wpadł na pewien pomysł. "Słuchaj - powiedział - żaden z nas nie może pójść na festiwal o własnych siłach, ale jeżeli pójdziemy razem, to poradzimy sobie. Ty możesz być moimi oczami, a ja będę twoimi nogami. Ty potrafisz być przewodnikiem, a ja poniosę cię na moich plecach. Co o tym sądzisz?" Podjęli wspólne postanowienie i wyprawa była wielkim sukcesem. Potem nowych przyjaciół zjednoczył pakt o wzajemnej pomocy.
Jak już o tym wspominałem, byli nierozłączni i wszyscy okoliczni mieszkańcy zdumiewali się nad tym. Czyż taka sama rzecz nie zdarza się nierzadko i w naszym życiu? Wszyscy posiadamy swoje własne ograniczenia, które uniemożliwiają nam zrobienie tego, co chcielibyśmy zrobić i wszyscy doświadczamy niepowodzeń i frustracji. Dlaczego nie powinniśmy się raczej przyznać do naszych niedoskonałości i ograniczeń i rozpocząć we wspólnocie, jedni z drugimi, obdarowywanie każdego tym, czego innemu brakuje? Czyż nie jest najpiękniejszą rzeczą na świecie być oczami dla mojej niewidomej siostry lub brata i wzamian otrzymać środki do postępu?
Jesteśmy wspólnotą ludzi i każdy z nas ma jakieś swoje ograniczenia. Ale piękno życia nie jest ograniczone krótkowzrocznym indywidualizmem. Raczej można je odnaleźć w integralnej osobowości Jezusa. On jest Niepowtarzalną Jednością, samym Bogiem, odzwierciedlonym we wszystkich naszych fragmentarycznych indywidualnościach, które razem znajdują swoją jedność w Nim. Takie jest życie we wspólnocie: Jezus, Bóg, który stworzył ludzi, który łączy wszystko w owocną jedność.
Michel Levaast, misjonarz z Afryki
O. Michel Levaast ze Zgromadzenia Misjonarzy Afryki (Ojcowie Biali) pochodził z Lille we Francji (ur. 1928, zm. 2005). Jako misjonarz pracował w Malawi 38 lat, później był bibliotekarzem w Rzymie. W poźniejszych latach był głęboko głuchy i cierpiał z powodu izolacji. Każdego dnia borykał się z fizycznymi wyzwaniami, próbując pracować i żyć z innymi. Próbował zrozumieć trudności, jakich doświadczał w swoim codziennym życiu, skupiając się na kochającym Bogu. Powyższy tekst został przez niego napisany w 2000 roku dla Petit Echo i odzwierciedla jego wrażliwość na problemy niepełnosprawnośi i na sposoby ich przezwyciężania.
tekst z: Missionaries of Africa
piątek, 3 maja 2019
BÓG, OJCIEC WIELU DZIECI
Moim pierwszym kierownikiem duchowym, który był kluczową osobą w rozpoznaniu mojego powołania kapłańskiego, był bardzo pobożny ksiądz, który był w tym czasie spowiednikiem i prawdziwym ojcem duchowym dla młodzieży w Nowym Jorku. Stał się znany dzięki swojemu kapłańskiemu świadectwu, które odznaczało się głęboką radością i czułym miłosierdziem.
Pracował w jednej z nowojorskich parafii, w dzielnicy finansowej, gdzie codziennie przez kilka godzin służył w konfesjonale. Pewnego razu powiedział mi, że jest zdziwiony tym, jak wielu nie-katolików chce skorzystać z rozmowy z nim jako katolickim księdzem. Czy wieść o nim się rozeszła sama albo było po prostu wiadomo, że każdego dnia będzie ktoś w tym konfesjonale, żeby cię wysłuchać bez zapłaty i w ścislej tajemnicy; w każdym razie ludzie wszystkich wyznań lub niewierzący regularnie przychodzili, by z nim porozmawiać.
Teraz, kiedy jestem księdzem, ludzie nierzadko pytają mnie o spowiedź. "Czy nie mogę po prostu wyznać Bogu moich grzechów we własnym pokoju?" - jest częstym pytaniem. Oczywiście, jest wspaniałą rzeczą wyznać swoje grzechy Bogu we własnym pokoju. Rachunek sumienia i prośba o wybaczenie są bez wątpienia miłe Bogu.
Ale ci nie-katolicy, którzy czuli potrzebę wylania swoich serc przed człowiekiem z krwi i kości, który mógł odpowiedzieć ojcowskim głosem, ci - wierzę - mogą nas pouczyć o tym cennym darze sakramentów, które tak głęboko korespondują z naszą bardzo ludzką potrzebą bycia zbawionym.
Ojciec Richard Veras
O. Richard Veras jest odpowiedzialny za formację pastoralną w Seminarium św. Józefa w Nowym Jorku. Jest autorem trzech książek, ostatnia nosi tytuł: Słowo stało się Ciałem: Zapowiedziany, Spełniony, Na zawsze.
tłumaczenie własne
Pracował w jednej z nowojorskich parafii, w dzielnicy finansowej, gdzie codziennie przez kilka godzin służył w konfesjonale. Pewnego razu powiedział mi, że jest zdziwiony tym, jak wielu nie-katolików chce skorzystać z rozmowy z nim jako katolickim księdzem. Czy wieść o nim się rozeszła sama albo było po prostu wiadomo, że każdego dnia będzie ktoś w tym konfesjonale, żeby cię wysłuchać bez zapłaty i w ścislej tajemnicy; w każdym razie ludzie wszystkich wyznań lub niewierzący regularnie przychodzili, by z nim porozmawiać.
Teraz, kiedy jestem księdzem, ludzie nierzadko pytają mnie o spowiedź. "Czy nie mogę po prostu wyznać Bogu moich grzechów we własnym pokoju?" - jest częstym pytaniem. Oczywiście, jest wspaniałą rzeczą wyznać swoje grzechy Bogu we własnym pokoju. Rachunek sumienia i prośba o wybaczenie są bez wątpienia miłe Bogu.
Ale ci nie-katolicy, którzy czuli potrzebę wylania swoich serc przed człowiekiem z krwi i kości, który mógł odpowiedzieć ojcowskim głosem, ci - wierzę - mogą nas pouczyć o tym cennym darze sakramentów, które tak głęboko korespondują z naszą bardzo ludzką potrzebą bycia zbawionym.
Ojciec Richard Veras
O. Richard Veras jest odpowiedzialny za formację pastoralną w Seminarium św. Józefa w Nowym Jorku. Jest autorem trzech książek, ostatnia nosi tytuł: Słowo stało się Ciałem: Zapowiedziany, Spełniony, Na zawsze.
tłumaczenie własne
Subskrybuj:
Posty (Atom)